HISTORIA TUCKERA

HISTORIA TUCKERA

Tucker's Story

 

“Mamo, kiedy pojedziesz do Afryki, żeby przywieźć do domu mojego małego braciszka?” wyszeptał cichy głosik, kiedy otulałam Zacharego kocem przed naszą wieczorną modlitwą.

„Kochanie, dlaczego myślisz, że masz braciszka w Afryce?” zapytałam.

„Ja to wiem, mamo. On jest taki jak ja! Mój braciszek nie ma nóg tak jak ja i nie ma też paluszków, mamo.”

 

Kilka dni wcześniej rozmawiałam z nim o tym, że różni się od innych dzieci. Zachary urodził się bez obu podudzi i przedramion. Zapytał mnie, czy są na świecie jakieś inne dzieci takie jak on. Powiedziałam mu, że tak, ale jest mało prawdopodobne, że spotka drugie takie dziecko w wiejskich okolicach północnego Wisconsin. Zastanawiałam się, czy Zachary chciał się z kimś identyfikować. Ponieważ był z pochodzenia Nigeryjczykiem, wydawało się logicznym pojechać do Afryki i przywieść dziecko, które by wyglądało tak jak on!

Pocałowałam Zacha w czoło i powiedziałam mu, jaki jest niezwykły i że Bóg naprawdę dał mamusi i tatusiowi najdoskonalszego chłopczyka na świecie. Powiedziałam mu, że kocham jego serduszko za to, że chciał się podzielić z kimś naszym domem, ale że nie słyszałam o żadnym podobnym do niego dziecku w Afryce.

„Mamo, proszę, pojedź i przywieź mojego małego braciszka, bo on nas potrzebuje i płacze.” Zapewniłam Zacharego, że jeśli kiedykolwiek dowiem się, że ma brata w Afryce, z pewnością pojadę i go przywiozę. Tego wieczoru modliliśmy się o dziecko, o którym mówił Zach, aby Jezus ochraniał je i zatroszczył się o nie.

“Zachary, jesteś wspaniałym chłopcem i być może pewnego dnia Bóg pobłogosławi nas dając nam kogoś takiego jak ty”. Uśmiechnął się i powiedział „Poczekaj tylko, mamo, a zobaczysz. Mój braciszek JEST w Afryce i ty pojedziesz go przywieźć.” Siedziałam na łóżku wpatrując się w mojego syna dopóki nie zasnął. Moje serce łkało, gdy myślałam o wyzwaniach czekających na mojego słodkiego synka, ale jednocześnie dziękowałam Panu za to, że możemy być jego rodzicami i za radość płynącą z zachęcania go, aby był jak najlepszy, bez względu na trudne okoliczności.

Kilka tygodni później zadzwoniła do mnie pewna kobieta mówiąc, że moja kuzynka dała jej napisaną przeze mnie w 1998 roku książkę pt „Acres of Hope” (Akry nadziei). Powiedziała, że kuzynka mówiła jej o naszym synu Zacharym. Minęło już kilka lat od przeczytania tej książki, kiedy usłyszała o potrzebującym domu niemowlęciu w Afryce.

“Wiem, że nie zna mnie Pani, ale ja czuję się tak, jakbym Panią znała- poprzez tą książkę.” – wyjaśniła. „Wiem, że to może dziwnie zabrzmieć, ale jestem przekonana, że ma Pani syna w Afryce. Kiedy usłyszałam o tym dziecku, wiedziałam, że ono musi być wasze”. Naturalnie, wzbierała we mnie ciekawość.

“W Liberii w zachodniej Afryce jest dziecko, które w czasie wojny domowej było poddane aborcji w siódmym miesiącu ciąży. Podczas aborcji oderwały się nóżki od jego maleńkiego ciałka, brakuje również większości paluszków. Ale dziecko cudem przeżyło.” Dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy przypomniałam sobie słowa Zacharego. Natychmiast i bez cienia wątpliwości wiedziałam, że brat Zacharego czeka na mnie, abym po niego przyjechała i wzięła go do domu.

Trudno wyrazić słowami obezwładniającą miłość i więź jaką czułam wobec tego oddalonego o tysiące mil maleństwa przebywającego w rozdartym wojną kraju. Bóg w niezwykły sposób otworzył moje serce i dał mi pokój w sprawie przyjęcia do naszej rodziny kolejnego dziecka. Nie mogłam się doczekać, aż powiem Zacharemu, że jego braciszek już się odnalazł.

Liberia jest małym krajem na wybrzeżu zachodniej Afryki. Była to pierwsza afrykańska republika ustanowiona przez byłych ciemnoskórych niewolników amerykańskich. Liberyjska wojna domowa rozpoczęła się w roku 1989 i zapisała się jako jedna z najbardziej krwawych i siejących zniszczenie wojen w Afryce. Jej okrucieństwo zdemoralizowało Liberyjczyków i pozostawiło cały naród w cierpieniu wraz z tysiącami osieroconych dzieci. Nie ma bieżącej wody, elektryczności ani poczty. Generatory prądu, studnie i telefony komórkowe są luksusem. Ludzie zostali z rozbitym i wynędzniałym krajem. Walki wciąż toczyły się w wielu częściach kraju, dlatego niebezpiecznie było tam podróżować.

Natychmiast skontaktowaliśmy się z liberyjskim prawnikiem w Waszyngtonie, który zgodził się pojechać do Liberii i załatwić adopcję. Wiedzieliśmy, że nie mamy zbyt dużo czasu, ponieważ dziecko wymagało interwencji medycznej, a klimat polityczny kraju był napięty. Pięć dni później nasz prawnik wyjechał, aby pomóc nam ratować naszego syna. Trzeba było pokonać wiele trudności przy załatwianiu formalności sądowych, w końcu jednak otrzymaliśmy wiadomość, że niemowlę zostało przez nas prawnie adoptowane w sądzie w Liberii.

Właśnie dopinaliśmy na ostatni guzik plany wyjazdu do Afryki, kiedy usłyszeliśmy to, czego tak się obawialiśmy – wznowiono działania wojenne. Rebelianci posuwali się w kierunku Morovii, a Ganta, miasto, w którym przebywało nasze dziecko, zostało dotkliwie zniszczone. Próbowaliśmy się dowiedzieć, co z dzieckiem i jego opiekunami. Okazało się, że zostali przewiezieni do Monrovii. Mijały dni bez żadnej wiadomości. Nie potrafię opisać paniki i towarzyszącego mi uczucia pustki, kiedy nie wiedziałam, gdzie jest nasz syn. Wołałam do Boga i błagałam, aby oszczędził życie mojego synka. Bezradność, którą czułam była niemal ponad moje siły. Moje serce krwawiło z powodu mojego syna i Liberyjczyków, którzy musieli przechodzić przez tak wielką tragedię i smutek.

Wtedy poczułam, jak Zachary wdrapuje się na moje kolana. Utkwił we mnie swój wzrok, objął mnie za szyję swoimi kikutami i wyszeptał: „Nie martw się, mamusiu, nie musisz płakać. Bóg pilnuje naszego dziecka i On nie pozwoli, żeby coś mu się stało.” Ach, ta dziecięca wiara! Kiedy tuliłam Zacharego do snu, myślałam o tym, jak Bóg płacze z powodu wszystkich przechodzących przez takie uciski. Myślałam o tym, jak dał swojego własnego Syna, aby nikt nie zginął, lecz miał życie wieczne. Potrzebowałam takiej dziecięcej wiary, jaką miał Zachary.

Następnego ranka otrzymaliśmy wiadomość od naszego informatora z Liberii. Nasze dziecko wraz z opiekunem było bezpieczne w Monrovii. Wielu misjonarzy opuszczało Liberię z powodu nasilenia działań wojennych. Myśleliśmy, że może ktoś z nich mógłby je przywieść, ale wiza nie była jeszcze gotowa. Przygotowanie niezbędnych do podróży dokumentów miało potrwać około tygodnia, a wtedy misjonarze mieli już dawno wyjechać.

Kilka miesięcy wcześniej świętowaliśmy przeprowadzkę do naszego nowego domu, wybudowanego według indywidualnego projektu. Kiedy myślałam o tym wszystkim, co mamy i jak mało mają ludzie w Liberii, kruszyło to niemal mojego ducha. Dziękowałam Panu za błogosławieństwa i prosiłam Go, aby dalej opiekował się naszym drogim dzieciątkiem w Liberii.

Trzy dni później zdarzyła się rzecz niewyobrażalna. Nasz nowo wybudowany  pięćsetmetrowy dom zajął się ogniem i spłonął do cna. Tylko dzięki Bożej łasce zdołaliśmy na czas wydostać stamtąd siedmioro naszych dzieci. Ostatnim, którego znaleźliśmy, był Zachary śpiący na podłodze pomiędzy łóżkiem a stolikiem nocnym! Straciliśmy wszystkie ziemskie dobra – nasze fotografie, nagrania wideo dzieci z czasów niemowlęctwa, cenną rodową biżuterię i pamiątki z moich wczesnych lat spędzonych w Afryce! Nie zostało nic prócz kupki popiołu.

Czy Bóg nas opuścił?Czy nie byliśmy mu wierni? Jak mamy przetrwać taką próbę? Wyczerpana fizycznie i emocjonalnie usiadłam i patrzyłam na to, co zostało z domu naszych marzeń, na którego wybudowanie czekaliśmy 25 lat. Łzy zaczęły kapać z moich oczu i wtedy usłyszałam słodki głos Zacharego: „Mamo, wszystko będzie dobrze.Bóg się nami zaopiekuje”.

Czym sobie zasłużyłam na takiego wspaniałego chłopczyka? Z pewnością Bóg dał mi więcej, niż wszystkie ziemskie dobra materialne, które ktokolwiek mógłby zgromadzić. Miałam mojego męża i dzieci. Naprawdę zostałam pobłogosławiona, brakowało tylko jednego... naszego syna Tuckera.

Kiedy minęły łzy, frustracja i osiedliliśmy się w starym wiejskim domu, nie pozwoliliśmy sobie na luksus użalania się nad sobą. Tucker był wciąż w Liberii narażony na pociski wojny, głód i takie niebezpieczne choroby jak cholera czy malaria. Malaria jest główną przyczyną śmierci dzieci w pierwszym roku życia. Kończyła się żywność, a pomoc medyczna praktycznie nie istniała. Co drugi dzień kontaktowaliśmy się z Departamentem Stanu.

Wtedy nadeszła ta straszna wieść… rebelianci zajęli miasto Monrovia. Ambasada została zabarykadowana, ostrzeliwano ulice, a żywności już prawie nie było. Tucker był chory i potrzebował pomocy medycznej. Nie mieli dla niego mleka i prawdopodobnie nie będą mogli już więcej zadzwonić. Błagali nas o modlitwę i powiedzieli, że spróbują utrzymać dziecko przy życiu. Te słowa dźwięczały w moich uszach.Spróbują utrzymać dziecko przy życiu? Z moich oczu płynęły łzy, ze wszystkich sił starałam się zachować wiarę. Lękałam się następnych doniesień z Liberii, ale z desperacją trzymałam się wcześniejszych niosących otuchę słów Zacharego: „Mamo, Bóg zatroszczy się o nasze dziecko”.

Widziałam, że Zachary ma rację. Bóg znał to dziecko już w łonie jego matki. Uratował je podczas czterech różnych prób aborcji i pomimo, że przy tej ostatniej stracił on nogi i palce, Bóg zachował jego życie i uczynił to w jakimś celu. Świadomość, że historia Tuckera jeszcze się nie skończyła, przynosiła mi pociechę. Z pewnością Bóg nie połączył nas z tym dzieckiem tylko po to, aby jego życie zostało tak szybko zgaszone.

Dni strasznie się wlokły. Próbowaliśmy skupić się na zdobywaniu niezbędnych sprzętów domowych, aby nie myśleć wciąż o tym, co dzieje się w Liberii, jednak ani na chwilę nie mogliśmy zapomnieć o małym Tuckerze. Jako matka, znajdowałam pociechę w przytulaniu Zacharego, naszego najmłodszego. Wiedziałam, że Zachary ma szczególną więź z Tuckerem i w dziwny sposób czułam się, jakbym przytulała ich obu.

W tym momencie współpracowaliśmy już z agencją o nazwieEthicazajmującą się niesieniem  pomocy adoptowanym dzieciom uwikłanym w trudne sytuacje życiowe.

Po prawie dwóch tygodniach otrzymaliśmy wiadomość od naszego informatora. Tucker był poważnie chory. Wiele dzieci od kilku dni nie dostało nic do jedzenia. Wiedziałam, że dla niemowlęcia takiego jak mój syn może to oznaczać śmierć. Roztrzęsiona zadzwoniłam do Trish, przewodniczącejEtyki. Poradziła, żeby złożyć wniosek o interwencję w ramach pomocy humanitarnej i spróbować wydostać Tuckera w ten sposób. Szybko wypełniliśmy dokumenty, a Trish złożyła je osobiście w Waszyngtonie. Dzięki jej doświadczeniu w załatwianiu podobnych spraw i moim bezustannym telefonom do wysoko postawionych polityków w Waszyngtonie otrzymaliśmy w końcu pozwolenie na wywiezienie Tuckera z kraju.

W ciągu kilku godzin miałam już bilet na samolot do Afryki zachodniej. Skontaktowałam się z lekarzem z naszego kościoła, który pomógł mi skompletować plecak ratownictwa medycznego pełen kroplówek nawadniających, antybiotyków, leków przeciwgorączkowych, bandaży itp. Na szczęście, jestem z wykształcenia laborantką medyczną i mogłam w razie potrzeby sama zacząć podawać dożylnie płyny. Jeśli dodać do tego moje doświadczenie zdobyte w czasie zamieszkiwania w Afryce – oczywistym wyborem było to, że pojadę ja, a nie mój mąż.

Kiedy wylądowałam w zachodniej Afryce szybko przypomniały mi się młode lata w Kongo. Otoczenie, dźwięki i zapachy zalewały mnie od stóp do głów. Wzięłam głęboki oddech, oddałam się na chwilę miłym wspomnieniom, a potem zaczęłam koncentrować się na tym, po co przyjechałam. Byłam wręcz przytłoczona oczekiwaniem, że oto za chwilę po raz pierwszy będę trzymała w ramionach moje dziecko.

Kiedy dotarliśmy do miejsca spotkania, moje serce dosłownie gubiło rytm, gdy uzmysłowiłam sobie, że za kilka minut będę miała na rękach moje ukochane dziecko. I wtedy ziścił się ten cud. Wyciągnęłam ręce po najpiękniejsze niemowlę na świecie! Kiedy wzięłam go bliżej do siebie, nasze oczy się spotkały. To było tak, jakby on mnie znał... a ja jakbym od zawsze znała jego.

Podziękowałam naszemu liberyjskiemu przyjacielowi, który troszczył się o Tuckera najlepiej jak potrafił w tych stresujących wojennych warunkach. Tucker był niedożywiony, odwodniony, miał wysoką gorączkę, wydęty brzuszek i brzydki kaszel. Zaczęłam nawadniać go dożylnie, podałam leki przeciw malarii i syrop zbijający gorączkę.Potem trzymałam go blisko siebie przez całą noc.

Rano widziałam już znaczna poprawę, ale jeden z kikutów Tuckera był zaczerwieniony i nabrzmiały. Ten stan zapalny mógł być groźny dla życia. Zrobiłam to, co mogłam, aby przetrwał czekający nas tej nocy lot do domu, dużo się modliłam i zostawiłam resztę w rękach Pana.

Krótko przed naszym odlotem do Stanów zeszłam z Tuckerem na plażę, aby popatrzeć na fale. Jest w oceanie coś niosącego pokój i wyciszenie. Tyle wydarzyło się w ciągu ostatnich paru miesięcy. Trudno mi było spojrzeć na to z dystansu. Byłam w połowie drogi dookoła świata, a jednak czułam się jak w domu. Co to wszystko miało znaczyć? Podziękowałam Bogu za uratowanie życia Tuckerowi i dedykowałam go tam na plaży w „stylu afrykańskim” podnosząc w górę do nieba. Potem usiadłam i przytulaliśmy się przez chwilę. Spojrzałam na to piękne niemowlę, które Bóg zachował i byłam przepełniona radością z powodu tego daru Boga dla naszej rodziny. Zaczęłam myśleć o wszystkich osieroconych dzieciach, które tu zostawały, a które może nigdy nie zaznają miłości rodziny, tak jak zazna jej Tucker. Poprosiłam Pana, aby pomógł mi nie zapomnieć nigdy o „sierotach wojny”.

Wtedy Bóg przemówił do mnie tak, jakby siedział tuż obok. „Moje dziecko, pozwoliłem ci doświadczyć pożaru i stracić wszystko, co miałaś, aby otworzyć twoje serce na pracę, którą mam dla ciebie. Kiedy miałaś zaledwie 12 lat dałem ci serce dla osieroconych dzieci w Afryce. Teraz powołuję cię na pole misyjne. Pożar zabrał ci dom i odarł cię ze wszystkich ziemskich dóbr. Odbudujesz dom, ale będzie on dla dzieci Afryki.”

To wszystko miało sens! Kiedy miałam 12 lat czułam pragnienie, aby pewnego dnia prowadzić sierociniec w Afryce. Nie wiedziałam wtedy, że po prawie 40 latach Bóg spełni pragnienie mojego serca. Bóg ma swój doskonały czas i dokładny plan dla naszego życia. Doświadczenia, przez które pozwala nam przechodzić są często przygotowaniem do tego, co według jego powołania mamy robić później.

zacharyswing

Zachary ze swoim bratem Tuckerem

Obróciliśmy tragedię utraty domu w cud ratowania życia dzieci w Afryce. W roku 2003Acres of Hope Liberia, Inc rozpoczęła swoją służbę dożywiania, zakładania sierocińców, ośrodków zdrowia i szkół. Obecnie służymy ponad 13 tysiącom dzieci. Bóg dostrzegł wartość maleńkiego, niechcianego, okaleczonego podczas aborcji dziecka, dotknął się serca czteroletniego Zacharego i dał nam okazję obrócenia tragedii w błogosławieństwo.

 

PATTY ANGLIN

 

Mason, Wisconsin, USA (tekst powstał w 2005 roku).

Harold i Patty Anglin są rodzicami 19 dzieci, z których 12 jest adoptowanych.

Więcej informacji o tej zmieniającej życie służbie:

Acres of Hope, Inc.  & Acres of Hope Liberia, Inc.

Email: This email address is being protected from spambots. You need JavaScript enabled to view it.

Strona:  www.acresofhope.org

 

Dyscyplina na sposób Boży!

Karz syna swego, póki o nim nadzieja, a zabiegając zginieniu jego niech mu nie folguje dusza twoja.” Przyp. 19,18 (Biblia Gdańska)

Młody kopnął inkasenta, sąsiadce przywalił,

Młody jest dziś aspołeczny, w książce tak pisali.

Młody rozbił zegar, lampę, z siekierą gdzieś leci,

O zapędach destrukcyjnych mówi rozdział trzeci.

 

 

Młody chlusnął mlekiem w mamę, wrzaskiem żąda nowej kwarty,

O asertywności dziecka mówi rozdział czwarty.

Młody zdjął buty i skarpetki, rzucił w deszcz za okno;

Rozdział szósty: to negacja - zignoruj, niech mokną.

 

 

Młody spalił koszulę taty, dziadkowi przewrócił talerz;

To jest zwracanie na siebie uwagi, masz o tym w ósmym rozdziale.

Lecz dziadek bierze drewnianą łyżkę, młodego wpół przez kolano,

Bo dziadek od ponad pół wieku czytał tylko Biblię samą!


Co dziadek przeczytał w Biblii?

 

Karć rózgą

"Głupota tkwi w sercu młodzieńca, lecz rózga karności wypędza ją stamtąd.”Przyp. 22:15 

"Podstępne jest serce, bardziej niż wszystko inne, i zepsute, któż może je poznać?"Jeremiasza 17:9 

"Kto żałuje swojej rózgi, nienawidzi swojego syna, lecz kto go kocha, karci go zawczasu." Przyp. 13:24 

Dzieci nie są białymi tabliczkami, które potem uczą się zła od starszych. Przejmują grzech nie tylko z otoczenia, on tkwi w ich sercach od poczęcia. Dzieci nie są kłębuszkami niewinności – wg Przyp. 22,15 są kłębuszkami nieprawości. Jeśli nie są ćwiczone i dyscyplinowane zgodnie z Bożym słowem mogą wyrosnąć na nieposkromionych agentów zła. Egoizm, przemoc, kłamstwo, oszustwo, kradzież i inne tego typu zachowania to przykłady głupoty z wielkiego składu ich serca. Karcenie usuwa te przejawy z osobowości dziecka, tak aby nie stały się ugruntowanymi cechami.

Nie zrzekaj się swojej odpowiedzialności 

"Rózga i karcenie dają mądrość, lecz nieposłuszny chłopiec przynosi wstyd swojej matce (...) Karć swojego syna, a oszczędzi ci niepokoju i sprawi rozkosz twojej duszy." Przyp. 29:15,17. 

Niektórzy rodzice mają tendencję, aby nie reagować. Kapłan Eli nie powstrzymywał swoich synów i przekonał prawdziwości powyższych słów.

Zrzędzenie, wysyłanie do kąta, obcinanie kieszonkowego itp. nie pomaga rozprawić się z problemem grzechu w sercach dzieci. Takie restrykcje są trudne do przeprowadzenia, sprawiają, że przykrość jest pamiętana przez zbyt długi czas i może wywołać niechęć, która dokłada się do pierwotnej głupoty - nie wypędzonej, jak należało, za pomocą rózgi.

Mieliśmy w rodzinie zastępczej przez rok 8-letniego chłopca. Psycholog sugerował, aby na koniec każdego dnia dawać mu smakołyk, jeśli nie przekroczył żadnej z reguł. To nie działało. Jeśli napsocił na początku dnia, to do wieczora był tak nieposłuszny i niegrzeczny, jak mu się tylko podobało, wiedząc, że najgorsze, co może go spotkać, to brak lizaka.

Prawnik poradził nam, aby notować jego wykroczenia w małym notesiku, tak jak sędziowie na meczu piłki nożnej. To również nie przynosiło żadnego skutku. Kiedy formalnie zostaliśmy prawnymi opiekunami chłopca powiedziałem mu, że od tej pory będzie podlegał takim samym zasadom jak nasze pozostałe dzieci: jedno uderzenie rózgą po pupie, jeśli okaże się, że złamał którąś z rodzinnych reguł.

Niedługo potem zarówno on jak i nasz najmłodszy syn jednocześnie dopuścili się wykroczenia. Po zadaniu pytań, ustaleniu faktów i ponownym wyjaśnieniu reguł nasz syn dostał rózgą. Następnie został skarcony przysposobiony chłopiec i tak jak nasz własny syn - płakał przed i po skarceniu i był bardzo otwarty na następujące po tym pouczenia i niosące pociechę przytulanie. Następnego ranka jego pierwsze słowa do mnie brzmiały: „Tato, ty jesteś najlepszy!” Napisał również na kartce podziękowanie za skarcenie i położył to na moim talerzu przy śniadaniu. Od tamtego momentu był już zupełnie innym chłopcem.

Nie poprzez słowa 

"Niejedna droga zda się człowiekowi prosta, lecz w końcu prowadzi do śmierci." Przyp. 16:25

"Samymi słowami sługi się nie poprawi, bo choć je rozumie, nie bierze ich pod uwagę." Przyp. 29:19

" Kto mówi nierozważnie, rani jak miecz; lecz język mędrców leczy”. Przyp. 12:18 BG

Cóż jest złego w porządnej chłoście wykonanej przy pomocy języka? Jest zabójcza dla charakteru, wnika głęboko w duszę i przynosi wiele zniszczenia.

Bądź konsekwentny

"Jeżeli słowo, które wypowiedział prorok nie w imieniu Pana, nie spełni się i nie nastąpi, jest ono słowem, którego Pan nie wypowiedział, lecz w zuchwalstwie wypowiedział je prorok; więc nie bój się go." V Mojż.18:22

Musimy być konsekwentni w karceniu, kiedy pojawia się wykroczenie. W przeciwnym razie dziecko uczy się, że warto igrać z grzechem, ponieważ pogróżka może być lub nie być zrealizowana. Prawdopodobnie jest to najtrudniejszy aspekt dyscyplinowania dzieci, gdyż wymaga dyscypliny od rodziców.

Niech reguły będą proste i niech będzie ich niewiele. Twoje dzieci zapamiętają każdą nieprzemyślaną regułę, którą wypowiesz i przez twoje roztargnienie mogą nauczyć się, że nie jesteś poważny, jesteś niekonsekwentny i nie dotrzymujesz słowa.

Cztery “N”.

"Dzieci, bądźcie posłuszne rodzicom swoim w Panu, bo to rzecz słuszna." Efezjan 6:1

"Kto więc umie dobrze czynić, a nie czyni, dopuszcza się grzechu."Jak. 4:17

"Nie szczędź chłopcu karcenia; jeżeli go uderzysz rózgą, nie umrze.Ty go uderzysz rózgą, a jego duszę wyrwiesz z krainy umarłych." Przyp. 23:13,14.

My karcimy nasze dzieci za jedno z czterech “N”: Nieposłuszeństwo, Nieposzanowanie, Nieuczciwość, Niszczycielstwo. Prawie każde złe zachowanie podpada pod jedną lub kilka z tych kategorii. Upewnij się, że winny wie o regule zanim skarcisz go za wykroczenie. I nie używaj rózgi za dziecięce pomyłki i wypadki. Nasz syn bawił się w kelnera balansując na koniuszkach swych palców uniesionymi na wysokość ramion talerzami pełnymi spaghetti z sosem mięsnym. Szedł tak z kuchni do jadalni i upuścił talerz wprost na nasz nowiutki jasnoszary dywan wart 6 tysięcy dolarów. To był wypadek. To nie był grzech. Rózga nie została zastosowana, chociaż oczywiście synek musiał się mocno napracować, żeby posprzątać bałagan!

To musi boleć

"Krwawe rany oczyszczają złośnika, a ciosy głębie wnętrzności." Przyp. 20:30.

Jeśli nasze dzieci nie płaczą po jednym uderzeniu, które normalnie dostają, wtedy dajemy jeszcze jedno. Jeśli wrzeszczą na całą okolicę na znak protestu, a nie skruchy, dostają jeszcze jedno. Pastor Al Martin opowiada historię o tym, jak dostał lanie od swojego Taty i wychodząc z pokoju trzasnął drzwiami. Jego Mama powiedziała „Daj mu jeszcze, Tata, on jeszcze nie jest słodki”. Mama miała na myśli, że jeszcze nie jest w słodkiej uległości względem autorytetu Rodziców. Pamiętaj, celem jest wypędzić głupotę. Jeśli ona po karceniu wciąż się manifestuje przez trzaskanie drzwiami, pyskowanie itp. to znaczy, że jeszcze nie została usunięta.

Na osobności

Karcenie publiczne jest upokarzające, więc unikaj go, jeśli to możliwe. U nas karcenie to często proces 10-15 minutowy. Idziemy do sypialni zabierając ze sobą rózgę, tam dokładnie omawiamy przestępstwo. Pytam dziecko, wobec którego z czterech „N” zawiniło oraz dlaczego muszę je skarcić raczej niż pokrzyczeć lub zrobić coś kreatywnego, na przykład dać lizaka! Zawsze jest okazja, aby przedstawić okoliczności łagodzące i jeśli są słuszne, odstępujemy od karcenia.

Po użyciu rózgi przytulamy się i modlimy. W tym czasie dziecko jest bardzo otwarte, chłonne i podatne na naukę. To jest czas, aby tłumaczyć i zachęcać dziecko; ale to nie słowa wypędzają głupotę, czego dowodem jest dziecko nieskłonne do słuchania słów.

Bez gniewu

"A niech każdy człowiek będzie skory do słuchania, nieskory do mówienia, nieskory do gniewu.Bo gniew człowieka nie czyni tego, co jest sprawiedliwe u Boga. " Jak. 1:19-20.

Karcenie nie jest uderzaniem, biciem lub karaniem. Karanie to domena Boga. Nie pozwól sobie lub wrogom wiary utożsamiać karcenia z przemocą. Karcenie jest zbawienną chłostą, cielesną korektą, dyscypliną, wypędzaniem głupoty. Jednakże jeśli rózga użyta jest w gniewie, z powodu frustracji lub zniecierpliwienia, w odwecie, dla zachowania twarzy, przeprowadzona bez umiaru lub też wykonana w celu upokorzenia – wtedy staje się formą przemocy. Takiego rodzaju lanie zrodzi przemoc, nienawiść i urazę.

Natychmiast

"Ponieważ wyroku skazującego za zły czyn nie wykonuje się szybko, przeto wzrasta u synów ludzkich chęć pełnienia złego”. Kazn. Salomona 8,12

"Karz swego syna, dopóki jeszcze jest nadzieja, I nie zważaj na jego narzekanie." Przyp. 19:18 (Biblia Poznańska)

W sytuacjach bezpośredniego zagrożenia i u bardzo małych dzieci możesz musieć najpierw skarcić, a dopiero potem tłumaczyć. Ale kiedy dzieci zachowują się wyzywająco musisz wygrać ostatecznie. Każdemu z moich dzieci zdarzyło się być nieposłusznym w sposób, który podważał mój autorytet, tak jakby mówiły: „Zobaczmy, kto tu tak naprawdę rządzi.” Były zadziwiająco małe, wybierały najbardziej nieodpowiedni i krępujący czas i miejsce i mogły to zrobić wśród uśmiechów, tak jakby grały w jakąś grę. Mógłbym zaśmiać się i wzruszyć na to ramionami. Ale kiedy ja naciskałem na posłuszeństwo, a one upierały się przy swoim, wiedziałem, że muszę wypędzić tę głupotę nieposłuszeństwa używając rózgi. Żadne z nich nigdy nie rzuciło mi wyzwania w ten sam sposób po raz drugi.

Z miłością

"Jeżeli znieważą ustawy moje I nie będą przestrzegali przykazań moich,To ukarzę rózgą przestępstwo ich I winę ich plagami,Ale łaski mojej nie odmówię mu, Ani też nie złamię wierności mojej." Psalm 89: 31-33

"Kogo bowiem Pan miłuje, tego smaga, jak ojciec swojego ukochanego syna." Przyp. 3:11,12.

Nie zachowuj urazy. Jeśli kiedykolwiek przywołujesz incydenty z przeszłości, używaj ich jako ilustracji, a nie dla upokorzenia.

Dla najwyższego dobra dziecka

"Żadne karanie nie wydaje się chwilowo przyjemne, lecz bolesne, później jednak wydaje błogi owoc sprawiedliwości tym, którzy przez nie zostali wyćwiczeni." Hebrajczyków 12:11

Karcenie natychmiast rozprawia się z problemem; wypędza głupotę z serca; przywraca zerwaną relację; oczyszcza atmosferę z gniewu, winy, nieufności, frustracji i zawodu wygenerowanych przez grzech; całkowicie załatwia sprawę (choć może być potrzebne jeszcze zadośćuczynienie – jest to osobny temat); nie zostawia czasu na utrwalenie zła lub zamartwianie się oraz przypomina wszystkim o występkach. Każdy może dalej zająć się życiem. I co najważniejsze, ty wiesz, że zrobiłeś to, co słuszne, a one wiedzą, że sprawiedliwość została podtrzymana. Daje to satysfakcję i pokój.

CRAIG SMITH

Palmerston North, New Zealand

Craig i Barbara mają pięcioro dzieci, czworo własnych i jedno adoptowane oraz dla wielu byli rodziną zastępczą. Craig sam uczy rano swoje dzieci w domu, pracuje po południu przy sprzedaży bezpośredniej i na część etatu w analizie rynku. Jest założycielem i prezesem Christian Home Schoolers w Nowej Zelandii, krajowej organizacji zajmującej się informacją i doradztwem dla osób uczących dzieci w domu.

 

Gdzie jest moja służąca?

Gdzie jest moja służąca?

Jako mała dziewczynka miałam przekonanie, że gdy dorosnę, będę miała służącą. Był to mój własny pomysł. Z pewnością nie wyniosłam tego z domu. Pochodzę z rodu bardzo pracowitych ludzi. W mojej rodzinie lubiło się pracować, było tak od pokoleń. Mam żywe wspomnienie mojej matki zakasującej rękawy i mówiącej do mnie z wielkim zapałem: „Chodź, Perełko! Bierzmy się do roboty! Jeśli jakaś praca jest warta tego, żeby ją wykonać, jest warta tego, żeby ją wykonać dobrze!”. Ale mnie jakoś ominęła ta wrodzona cecha. Moja służąca nigdy się nie zjawiła i wejście w rolę gospodyni domowej nie było dla mnie łatwe.

W miarę upływu lat wymyślałam coraz to nowe usprawiedliwienia dla faktu, że w moim domu panuje nieporządek. Głównym było: „Mój dom jest zbyt mały. Na nic nie ma miejsca.” Ale ta wymówka nigdy nie była zbyt przekonująca. Każdy z kręgu naszej rodziny mógł mi przypomnieć, że moja starsza siostra ma siedmioro dzieci, mieszka w maleńkim dwupokojowym mieszkaniu, a jej dom jest zawsze czysty i posprzątany. Moja szybka odpowiedź na to brzmiała zawsze: „Ona odziedziczyła gen pracowitości i tak naprawdę lubi pracę w domu. Ja nienawidzę prac domowych”.

A oto inne moje wymówki:

“Gdyby tylko mój mąż pomagał mi w domu.”

„Moje małe dzieci wciąż bałaganią.”

„Nie mam zmywarki.”

„Nie mam miejsca w szafkach kuchennych.”

„Nie jestem osobą zorganizowaną.”

„Rutyna? Brr! Nienawidzę rutyny. Jestem wolnym duchem. Ze mną to się nigdy nie uda.”

Jeszcze zanim urodziłam swoje czwarte dziecko, zdałam sobie sprawę, że coś musi się zmienić. Chociaż nie lubiłam sprzątać, nie lubiłam również mieszkać w bałaganie. Spoglądałam wokół na chaos i nieporządek i czułam się bezradna. Tęskniłam za porządkiem w domu, ale wydawało mi się to nieosiągalne.

Czasami sprzątałam rano (w praktyce oznaczało to poukładanie rzeczy w sterty), a potem zabierałam gdzieś dzieci na całe popołudnie. To oznaczało, że mogę ze spokojem powrócić do domu, który nie wygląda jakby dopiero co przeszło przez niego tornado.

Jak wiele z was zapewne wie, wyjście z domu z gromadką dzieci nie jest wcale takie łatwe. Kilka lat temu uciekanie przestało już być możliwe. Musiałam zmierzyć się z dylematem. W jaki sposób można utrzymać porządek w domu, kiedy przebywa się w nim przez cały dzień?

Najpierw przytoczę zabawną historię wyjaśniającą dlaczego unikam zbyt częstego wychodzenia z domu z moimi dziećmi. Obecnie jestem w ciąży z piątym dzieckiem. W dziesiątym tygodniu ciąży zauważyłam, że mój roczny synek ma dziwnie wyglądające plamki na ciele. Ktoś mi powiedział, że to wygląda na ospę wietrzną. Widziałam, że miał trochę śladów po ukąszeniach owadów, ale ponieważ tworzyły się na nich dziwne strupy, zadzwoniłam do mojej położnej. Położna poradziła, aby zabrać chłopca do lekarza na diagnozę, ponieważ stwierdzenie, czy jestem odporna na ospę na podstawie badania krwi potrwałoby cały dzień.

Szybko zapisałam się na wizytę do lekarza (którego w ogóle rzadko widujemy) i zaczęłam wydawać dzieciom rozkazy, aby pakowały się do samochodu. Miotałam się jak szalona próbując założyć sandały dwójce najmłodszych, wycierając im twarze i starając się nadać im wygląd godny zaprezentowania społeczeństwu. Kiedy zamknęłam drzwi wejściowe zauważyłam mojego pięciolatka. Był bez butów, a jego stopy były całe umazane błotem. „Gdzie są twoje buty” – wrzasnęłam bardzo nieopiekuńczym tonem.

„Pod drzewem.” – odkrzyknął.

Przypuszczałam, że pójdzie i je przyniesie, ale po przyjeździe do lekarza okazało się, że moje przypuszczenie było błędne. Wyskoczył z samochodu ze swoimi brudnymi od błota nogami. Właśnie wtedy zauważyłam w jakim stanie jest mój trzylatek. Znalazł mazak gdzieś na tylnym siedzeniu i po cichu, lecz dokładnie wysmarował sobie na ciemnozielono każdy odkryty kawałek skóry. Zielona twarz. Zielone ręce. Zielone nogi. Uśmiechnął się do mnie wesoło mrużąc oczka.

“Och, nie!” jęknęłam. Czy lekarka pomyśli, że jestem niewydolną matką? Zapuściłam rękę do torby w poszukiwaniu mokrych chusteczek, ale uzmysłowiłam sobie, że ich zapomniałam. Wtedy moja córka powiedziała: „Mamo, Noble śmierdzi!”

Oczywiście, mój roczny synek narobił w pieluchę. Wyciągnęłam go z fotelika samochodowego i zobaczyłam, że to była biegunka. Zaczęło mu spływać po nogach aż na moje ubranie. Tym razem zaczęłam szperać w torbie w poszukiwaniu pieluchy myśląc, że mogę przecież zmoczyć papierowe ręczniki i użyć ich zamiast chusteczek. Niestety, zapomniałam również pieluch!

Upokorzona, zebrałam dzieci w gromadkę i weszliśmy do gabinetu lekarza. Nie miałam innego wyjścia jak tylko zapytać recepcjonistkę, czy nie mają pieluch i chusteczek, gdyż zapomniałam swoich. Usłyszałam siebie tłumaczącą, dlaczego jedno z moich dzieci jest zielone, a drugie ma bose, zabłocone stopy. Nie wyszło mi to najlepiej.

Potem było jeszcze gorzej. Kiedy na prośbę lekarki zdjęłam mojemu rocznemu synkowi koszulkę, ona zmarszczyła brwi i powiedziała: „Pani Barret, dziecko ma pod pachą wielkiego kleszcza.”

“Sprawdzam je wszystkie pod kątem kleszczy każdego wieczoru” – zapewniłam ją. „Mieszkamy wśródlasów, a on bawił się na dworze przez cały ranek.” Speszona, sięgnęłam pod jego ramię, aby wyciągnąć kleszcza – bardzo prosta czynność, którą wykonuję na co dzień.

„Nie, pani Barret!” – ofuknęła mnie lekarka. „Tak się tego nie robi.”

Zawołała pielęgniarkę, położyły mojego syna na stole, chwyciła parę bardzo długich szczypczyków i zabrała się za usuwanie kleszcza, tak jakby to była jakaś poważna operacja. Mój syn wrzeszczał przez cały ten czas.

Lekarka nie była w stanie mi powiedzieć, czy to ospa wietrzna, czy nie. Nie omieszkała mnie jednak zapytać, dlaczego nie zaszczepiłam dziecka. W tym momencie nie byłam już w stanie wymyślić żadnej inteligentnej odpowiedzi i tylko wymamrotałam coś o tym, że to zbyt niebezpieczne.

Potem okazało się, że miałam już odporność na ospę wietrzną i nie było się czym martwić.

Obecnie dużo bardziej wolę przebywać w domu. Przez większość czasu mój dom jest posprzątany i mogę cieszyć się uczuciem pokoju w jego ścianach. Dla tych z was, które są podobne do mnie, przedstawiam kilka wskazówek, jak utrzymać w domu porządek:

POZBĄDŹ SIĘ RUPIECI

Pierwszą rzeczą jaką musiałam zrobić to pozbyć się „rupieci”. Nazbierałam tyle śmieci w moim małym domu, że każda szuflada była przepełniona, na każdej płaskiej powierzchni była sterta, a szafki było trudno domknąć. W moim domu nie mogło być pięknie. Było za dużo przedmiotów. Większość z nich dostałam od życzliwych przyjaciół, którzy byli wystarczająco mądrzy, aby od czasu do czasu sortować rzeczy w swoim mieszkaniu. Kiedy śmieć trafiał do mojego domu, już tam zostawał.

Przeczytałam książkę Dona Asletta pod tytułem “Precz z rupieciami”. W książce była mowa o regule 80/20. Osiemdziesiąt procent przedmiotów w naszym domu to rzeczy, których nie używamy. Wszyscy moglibyśmy całkiem dobrze funkcjonować posiadając tylko dwadzieścia procent. Rozejrzałam się po moim domu i stwierdziłam, że to prawda. Nawet gdybym nagle zamieniła się w najbardziej pracowitą matkę na świecie to i tak nie dałabym rady nadążyć z tą masą rupieci. Stałam się więc bezlitosna i pozbyłam się ich.

Odśmiecanie mojego domu zajęło mi około 3 miesięcy. Z wielką przyjemnością wyrzucałam rzeczy do kosza na śmieci albo dla organizacji dobroczynnej. Poszły tam ubrania, których nigdy nie nosiliśmy oraz takie, które trzymało się „na wszelki wypadek”.

Pozbyliśmy się pudła z zabawkami! Moje dzieci wyrzucały z pudła wszystkie zabawki i wyciągały coś z dna tylko po to, żeby kilka minut się tym pobawić. Skorzystałam z pomysłu mojej starszej siostry Ewangeliny i kupiłam komodę z szufladami. Teraz każde dziecko ma swoja własną szufladę na zabawki. Jeśli znajdę coś leżącego na podłodze pytam: „Czy chciałbyś odłożyć to do szuflady, czy mam to wyrzucić do śmieci?” Wtedy one szybciutko to zabierają. Kilka razy powiedziały, żeby wyrzucić, bo już tego nie potrzebują.

Zabawki, takie jak Lego lub inne klocki, trzymam na wyższej półce. Dzieci muszą poprosić, kiedy chcą się nimi pobawić i wtedy rozkładamy na podłodze koc, aby później łatwiej było pozbierać drobne części. Moje dzieci stały się szczęśliwsze bawiąc się na dworze patykami i innymi wytworami natury oraz budując fortece.

Pozbyłam się czasopism, książek, których nie czytaliśmy, przyborów kuchennych, bibelotów, pościeli. Wszystkiego miałam za dużo. Poczułam się wspaniale, gdy to zniknęło!

RUTYNA PORANNA

Poranki nigdy nie były moją ulubioną porą. Wszystkie moje niemowlęta często budziły się w nocy, a pozostałe dzieci wcześnie rano wstawały. Ta kombinacja sprawiała, że rano byłam zrzędliwa i czułam się bardziej leniwa niż kiedykolwiek indziej. Jedyną rutyną, jaką udało mi się wprowadzić na przestrzeni lat było zwlekanie się z łóżka, aby zrobić dzieciom śniadanie. Ubrana w szlafrok, klapnięta ze zmęczenia siedziałam na tapczanie podczas gdy dom dookoła mnie zamieniał się w chaos.

Trudno było narzucić sobie rygor, ale byłam zdeterminowana. Teraz pierwszą rzeczą, jaką robię po wstaniu z łóżka jest jego pościelenie. Pościelone łóżko daje mi poczucie porządku oraz energię potrzebną do wykonania następnych zadań. Zbieram brudne ubrania zdjęte poprzedniego wieczoru i wrzucam do pralki, aby włączyć pranie. Dzieci jedzą razem ze mną śniadanie. Pilnuję, aby zaraz potem umyć naczynia.

WYRZUĆ SWÓJ SZLAFROK

Największą pomocą w dobrym rozpoczęciu dnia było dla mnie wyrzucenie szlafroka. Pomimo, że bardzo go lubiłam, szlafrok reprezentował lenistwo, które było we mnie, a którego chciałam się pozbyć. Teraz nie mam innego wyjścia jak tylko ubrać się rano od razu w normalne ubranie. Nie ma już wałęsania się w szlafroku do południa (tak, przyznaję, zdarzało mi się). Dla ciebie może to być ulubiona piżama albo mięciutka koszula nocna, która aż się prosi, żeby jej nie zdejmować. Zachęcałabym cię, abyś oddała ją do punktu zbiórki odzieży i mogła od razu rozpocząć dzień.

GORĄCE PUNKTY

Sporo z was słyszało pewnie o Fly Lady. Czytałam niektóre z jej pomysłów i podoba mi się pomysł z „gorącymi punktami”. Teraz każdego ranka sprawdzam gorące punkty. Są to miejsca, gdzie śmieci mają tendencję się gromadzić: blaty kuchenne, ławy, wierzchy lodówek i stoliki. Zauważyłam, że warto postawić w tych miejscach coś pięknego – wtedy mniejsze jest prawdopodobieństwo, że zaczniesz odkładać tam rupiecie.

GRUNTOWNE SPRZĄTANIE

Wydzieliłam jeden dzień w tygodniu na gruntowne porządki, takie jak zmywanie podłóg, wycieranie kurzy, sprzątanie łazienek. Ja i moja najstarsza córka włączamy jakąś muzykę chrześcijańską i pracujemy ciężko jedną do dwóch godzin. Potem możemy o tym zapomnieć na cały tydzień.

RUTYNA WIECZORNA

Zmuszenie się do wstawania i rozpoczynania dnia rano okazało się korzystne. Odkryłam, że czuję się bardziej zmęczona siedząc na kanapie niż kiedy wstanę i zacznę coś robić. Inną ważną decyzją, którą podjęłam było sprzątanie naczyń natychmiast po kolacji. Przez wiele lat przeciągałam te wieczorne obowiązki, jakby mając nadzieję, że mój mąż zmieni się w jednego z tych świętych mężczyzn, którzy radośnie krzątają się po kuchni aż wszystko zaczyna błyszczeć. Cóż, musiałam zmierzyć się z rzeczywistością - to się nie miało wydarzyć. (Mój mąż ma wiele innych cech, które u niego podziwiam). Kiedy dzieci podrosną przejmą te obowiązki, ale na razie spoczywa to na mnie.

Tak naprawdę to nigdy nie chciało mi się sprzątać kuchni po kolacji, zdałam sobie jednak sprawę, że dużo gorsze jest zmierzenie się z zaschniętymi naczyniami następnego ranka. Wieczorami czuję się mocno zmęczona, zwłaszcza, gdy jestem w ciąży, zadaję więc sobie takie pytania: Czy wolę mieć godzinę fałszywego relaksu, życząc sobie, aby naczynia były umyte, lecz wiedząc, że muszę wstać i je pozmywać? Czy wolę raczej mieć pół godziny błogiego odpoczynku z wyciągniętymi do góry nogami wiedząc, że dom jest posprzątany i mój umysł może odpoczywać razem z moim ciałem?

Dzięki rutynie wieczornej następnego ranka mieszkanie nie wymaga dużego zachodu. Zwykle do godziny 8.30 rano dom jest posprzątany a my gotowi na przygody dnia. Ponieważ wyrzuciłam tak wiele rzeczy i wciąż wyrzucam, nie ma już więcej tak dużo do układania. Oczywiście, dzieci muszą ogarnąć swoje pokoje, trzeba zetrzeć co się rozlało, wytrzeć blaty i pozamiatać podłogi, ale to nie wydaje się już tak obezwładniające. Zdarzyło się nawet, że ktoś mnie zapytał: „Jak ty to robisz, że twój dom jest taki czysty i zorganizowany?” Z trudem mogłam uwierzyć, że ten ktoś mówi to do mnie!

Jednak, jeśli zdarzyłoby ci się znaleźć w moim domu, proszę, nie oczekuj doskonałości. Przeszłam co prawda długą drogę, ale wciąż nie prosiłabym cię, abyś jadła z mojej podłogi. Ciągle jeszcze się uczę, lecz wiem, że uporządkowany dom jest osiągalny dla każdego - nawet dla tych z nas, które należą do obozu niezorganizowanych.

PEARL BARRETT

Primm Springs, Tennessee, USA

Charlie i Pearl zostali pobłogosławieni czwórką dzieci: Meadow (9), Bowen (5), Rocklyn (4), Noble (2) i oczekują swojego piątego dziecka w październiku 2004.

Skarb z nieba!

Skarb z nieba!

8 października 2005 roku stało się dla nas jasne, że nasze szóste dziecko jest już w drodze na ten świat. Cieszyliśmy się, że Bóg doprowadził nas do tego miejsca i uniknęliśmy widma sztucznie wywoływanego porodu. W szpitalu okazało się, że mam rozwarcie na 6 cm i potrzebuję kroplówki z powodu odwodnienia. Kiedy skończyło się wypełnianie dokumentów i kroplówka, mogłam wstać i pozwolić, aby grawitacja pomogła w urodzeniu dziecka. Zrobiłam trzy okrążenia dookoła stanowiska pielęgniarek i już byłam gotowa do parcia. To był mój jak dotąd zdecydowanie najlepszy poród!

Modliłam sie o trzy rzeczy dla tego dziecka. Po pierwsze, aby miało zdrowe serce, gdyż nasze piąte dziecko urodziło się z rzadką wadą rozwojową. Po drugie, aby dziecko dobrze ssało i po trzecie, aby on/ona miało łagodnego i cichego ducha.

W czasie ciąży byłam w grupie “wysokiego ryzyka” z powodu mojego wieku oraz zagrożenia powtórzeniem się wady serca u dziecka. Bóg był dla nas niezwykle dobry. W czasie USG w 20 tygodniu ciąży udało się uzyskać wspaniałe zdjęcie serca dziecka. Wszystkie cztery przegrody były doskonale widoczne. To był prawdziwy prezent, że mogliśmy zobaczyć tak wyraźny obraz. W 27 tygodniu ciąży następne USG potwierdziło, że dziecko jest zdrowe. W czasie porodu opowiadałam pielęgniarce świadectwo o naszym najmłodszym synu i o tym, jak Bóg uczynił cud w jego życiu. Powiedziałam jej, jak się cieszymy, że możemy rodzić to dziecko naturalnie i jaka będzie radość, gdy on/ona wreszcie się urodzi.

Nigdy nie dopytujemy się o płeć dziecka przed jego urodzeniem. Tak mało jest w życiu niespodzianek. Jedną z nich jest „Kochanie, będziemy mieli dziecko” – co już właściwie nie jest żadną niespodzianką, a druga to mój mąż z dumą oznajmiający: To książę albo księżniczka! Zwykle nie wybieramy również dzieciom imion przed ich urodzeniem. Muszę je rozebrać do naga, obejrzeć dokładnie, pomodlić się i pozwolić, aby Pan dał nam imię, którym nazywał to dziecko od początku czasu. Myślę o Izajasza 49,1 gdzie jest napisane: „Pan powołał mnie od poczęcia, od łona matki nazwał mnie po imieniu”.

W końcu, dwie godziny po przybyciu z bólami do szpitala miałam rozwarcie na 10 cm i pęknięte błony płodowe. Jeden skurcz, kilka parć i oto zjawił się najpiękniejszy mały chłopczyk. Ojej, kolejny chłopak! Teraz mieliśmy trzy dziewczynki i trzech chłopców. Położono mi tego małego człowieka na moim brzuchu, a on odwrócił swoją główkę i spojrzał prosto w moje oczy. W tym momencie wiedziałam już, że zostaliśmy pobłogosławieni.

Mój mąż, po przysłowiowym “Wspaniale się spisałaś, kochanie” poszedł popatrzeć na swojego nowego synka. Słyszałam, jak mój mąż chichocze i z dumą ogłasza „Mama, on jest głodny!”. Po chwili, która ciągnęła się jak wieczność, pielęgniarka zapakowała małego mężczyznę w becik i wręczyła go mi. Kiedy z radością wzięłam tego chłopca do rąk uśmiechnęłam się i powiedziałam „Bóg wie, jak bardzo kochamy dzieci, więc dał nam takie, które nas nigdy nie opuści”. Odwróciłam się do mojego dziecka i powiedziałam: Ty, młody człowieku, jesteś najsłodszym niemowlakiem z zespołem Downa, jakiego kiedykolwiek widziałam.”

Pielęgniarka stała tam, zaszokowana tym, że ja wiem. Potem powiedziała: „Tak, on ma pewne cechy charakterystyczne dla zespołu Downa, ale jedynym pewnym sposobem stwierdzenia tego są badanie chromosomalne”. Pocałowałam go w policzek i przystawiłam do piersi.

Przez kilka kolejnych godzin mój mąż I ja rozmawialiśmy, modliliśmy się I płakaliśmy nad naszym nowym dzieckiem. Jak mamy powiedzieć ludziom? Czy on kiedykolwiek ożeni się i będzie miał własne dzieci? Kto powie mu, jaki jest piękny? Czy będzie wymagał szczególnej troski? Wszystkie te pytania cisnęły się nam na myśl.

Świat, w którym żyjemy powiedziałby: „Usuń go, on nie jest w pełni doskonały.” Przez krótką chwilę, ten sam duch wkradł się do naszych serc i porównaliśmy nasze dziecko do standardów tego świata. Ale Bóg szybko pracował w nas i pokazał nam naszą grzeszność. W pokorze pokutowaliśmy i prosiliśmy go o przebaczenie nam naszych myśli. Był to ten rodzaj pokuty, która przynosi uzdrowienie, odnawia radość i otwiera nasze oczy na prawdę. Mój mąż i ja zostaliśmy celowo wybrani na rodziców tego cudownego dziecka, aby Jemu przynieść chwałę i cześć. Bóg przypomniał nam, że On nie popełnia pomyłek i że to dziecko ma cel i przeznaczenie, przyszłość i nadzieję!

Reszta naszych dzieci przyszła odwiedzić go następnego dnia. Prosiliśmy Boga, aby dał nam imię i poczuliśmy, że ma mieć na imię Izaak, co znaczy: śmiać się z radością. Kiedy przedstawiliśmy im nowego brata, dzieci wcale nie pytały, dlaczego wygląda inaczej - po prostu go kochały. Całowały go i hołubiły. Były tak dumne, że mają nowego brata. To przypomniało mi, że Jezus jest miłością.

Mamy przywilej i honor mieć w naszym życiu Izaaka. Dał nam więcej radości, pokoju i miłości niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. I Samuela 1,27-28 mówi: „O tego chłopca się modliłam, a Pan spełnił moją prośbę, jaką do niego zaniosłam. Więc i ja odstąpię go Panu; po wszystkie dni życia będzie oddany Panu”.

Bóg patrzy na nas bez ustanku. Zna nasze myśli, nasze serca i trzyma w swoich rękach nasz następny oddech. Bóg testuje nas, aby nas wzmocnić, aby pomóc nam lepiej Go poznać i zbudować naszą wiarę - ten rodzaj wiary, która nie domaga się wyjaśnień, lecz polega na obietnicach Boga.


LINDA PENDRYS

Clearwater, Florida, USA

This email address is being protected from spambots. You need JavaScript enabled to view it.

Poniższy artykuł napisany został przez mojego męża. Nasze życie nie zawsze było różowe. Brakowało nam pieniędzy, mamy kilkoro dzieci specjalnej troski. Myślę, że to nadaje jeszcze większe znaczenie temu, co Greg napisał.

Twój biblijny światopogląd?

Czego mu brakuje?

Zanim usiadłem, żeby napisać ten artykuł, kolejny raz sprawdziłem w mojej Biblii, czy werset z Księgi Rodzaju 1,28 nie został usunięty z ostatnich wydań. Nie, nie został. Przerzuciłem kartki do Psalmu 127- wersy 3, 4 i 5 wciąż były nietknięte. Tak samo Psalm 128,3 oraz Rodzaju 9,1-7.*

Zastanawiałem się, czy te wersety nie zostały wyrzucone, ponieważ wiele słucham i czytam (wartościowego) nauczania na temat biblijnego światopoglądu i widzę, że czegoś oczywistego w nim brakuje. A wziąwszy pod uwagę, jak znakomite i kompletne zasoby są dedykowane wykonaniu tego ważnego zadania, jest raczej dziwne, że coś takiego można w ogóle przeoczyć. Wiele umysłów wybitniejszych niż mój zgłębiało ten temat, jednak niewielu zdaje się zauważać to, co się rutynowo pomija. A może powinienem powiedzieć- kogo się pomija.

Pomijane w tej dyskusji są dzieci- błogosławieństwo, które rozpoczyna się od czegoś niewielkiego, lecz rośnie do zachwycająco rzeczywistych rozmiarów, przez które mamy się rozmnażać i zapełniać ziemię.

Zbyt trudno się przyznać

Ogółem rzecz biorąc, współczesne osiągnięcia w nauczaniu i promowaniu biblijnego światopoglądu są bardzo dobre. Rozpoznaliśmy kłamstwa ewolucjonistów naturalistycznych i walczymy z nimi ich własną bronią w dziedzinie nauki i edukacji. Nie ustępujemy w debacie na temat aborcji. W sektorze publicznym zostawiamy swój ślad wskazując na biblijne intencje założycieli narodu, które na nowo zdobywają szacunek. Robimy nawet postępy ujawniając bezbożność naszych szkół. We wszystkich tych dziedzinach zauważyliśmy humanistyczne kłamstwa i ostro stanęliśmy z nimi do walki. Ale tam, gdzie chodzi o naszą płodność, gładko połknęliśmy sekularną przynętę.

Nawet najbardziej konserwatywni chrześcijanie często uważają, że nadane nam przez Boga zlecenie wychowywania dla Niego dzieci nie jest częścią Jego głównego planu. Zostało to zepchnięte do roli drugoplanowej. Zamiast tego, wolimy czynić swoje życie tak wygodnym, jak to tylko możliwe.

To, że Bóg stworzył świat, dobrze pasuje do pakietu chrześcijańskiego światopoglądu. Chętnie przyjmujemy jako element biblijnego myślenia fakt, że ewolucja jest niemożliwa. Przekonanie, że relatywizm jest niekonsekwentną filozofiąpomaga nam poczuć się bezpiecznie jako tym, którzy opierają swoje życie na prawdzie biblijnej. Ale ta dziwna sugestia Boga, abyśmy byli płodni i rozmnażali się, zapełniając świat (świat nie jest jeszcze zapełniony) jakoś nie motywuje nas do rozszerzenia życia rodzinnego ponadwspółczynnik dzietności zapewniający prostą zastępowalność pokoleń.

Nieważne, czy sądzimy, że oddajemy przysługę rzekomo przeludnionemu światu, czy chcemy wykorzystać swoje życie do bardziej efektywnej służby, lub nawet z powodu zbliżającego się końca nie chcemy, aby nasze dzieci przechodziły przez wielki ucisk- wybór, aby mieć nie więcej niż dwoje lub troje dzieci jest oczywistym sprzeciwieniem się Bożemu nakazowi, aby zapełnić ziemię jego ludem. Tym, co czyni ten problem tak poważnym jest fakt, że pomyłkę tę popełniło większość chrześcijan, a przyznanie się do tego jest trudne. Dla wielu jest to pomyłka nie do naprawienia. Wiek sprawił, że nie ma już dla nich powrotu. Innych zniechęca monumentalna zmiana stylu życia, która musiałaby nastąpić, gdyby uznali swój błąd i mieli więcej dzieci. („Bądź co bądź, mamy już tę dwójkę na tyle dużą, że można wyjśćzostawiając je bez opiekunki”; „Następne dziecko pokrzyżowałoby nam plany”)

Dziwne nowe nauczanie łechcące ucho

Tak jak z wieloma deformacjami myśli chrześcijańskiej, wzorzec limitowania wielkości rodziny nie zawsze był obecny. Właściwie jest to relatywnie nowe zjawisko. Co dziwne, każdy kościół chrześcijański na obliczu ziemi sprzeciwiał się sztucznej antykoncepcji aż do początków dwudziestego wieku. Nagle, wraz z pojawieniem się gotowych sposobów kontroli urodzeń, stało się to do zaakceptowania praktycznie przez każdego- z Kościołem katolickim jako jedynym oficjalnym opozycjonistą.

Rezultat chrześcijańskiej akceptacji kontroli urodzeń jest obecnie łatwo mierzalny. Ponieważ nasze upodobanie do małych rodzin ogarnęło całe społeczeństwo zachodnie, w Europie i(w mniejszym stopniu) Ameryce brakuje dziś rdzennej ludności. A ponieważ „przyroda nie znosi próżni” inne narody napływają, aby zapełnić lukę. W sposób widoczny muzułmanie, którzy generalnie nie zostali pochłonięci przez antykoncepcyjne tsunami, szybko zaludniają każdą ziemię, do której wkraczają.

Skąd przyszedł nam do głowy pomysł, że Bóg potrzebuje naszej pomocy, aby upewnić się, że świat może utrzymać wszystkich zamieszkujących go ludzi? Jesteśmy Jego owcami i On obiecał, że się zatroszczy. W dzisiejszym czasie to przede wszystkim siły polityczne są przyczyną głodu pośród ludności Trzeciego Świata, a nie niemożność wyprodukowania przez ziemię wystarczającej ilości pożywienia. Każdy, kto kiedykolwiek uprawiał ogród, musiał zadziwić się ogromną obfitością plonu z choćby jednej uprawianej rośliny, nie wspominając już o ich hektarach. Bóg przygotował ziemię, która może zaspokoić potrzeby o wiele większej liczby ludzi niż ta, która obecnie ją zamieszkuje. To my jesteśmy tymi, którzy stwarzają problemy z dystrybucją dóbr.

Nastawienie, nastawienie, nastawienie

Boży plan nie zakłada, abyśmy to my limitowali liczbę osób do wykarmienia. W głównej mierze to zwyczajna skłonność do wybierania łatwiejszej drogi sprawiła, że niezliczone rzesze chrześcijan uległo pokusie ograniczenia liczebności swojej rodziny.Nastawienie, które tkwi u źródeł pragnienia posiadania tylko paru dzieci ujawnia się w komentarzach, które ja i moja żona słyszymy na temat naszej rodziny posiadającej ośmioro dzieci (owszem, te same komentarze słyszymy w kościele, jak i w sklepie spożywczym).

„Oj, na pewno macie pełne ręce roboty!” (to nie jest komplement dla naszych zdolności rodzicielskich.)

„Ja z pewnością nie dałabym rady z tak wieloma”

„Mnie wystarczyła dwójka!”

„Macie szczególne powołanie.”

Nawiasem mówiąc, to ostatnie nie jest prawdą. Powołanie to nie jest zarezerwowane dla wybranej garstki ludzi, którzy pozwolili sobie otrzymać błogosławieństwo wielu dzieci. W Biblii Bóg skierował to powołanie ogólnie do wszystkich małżeństw.

Biblia wyraźnie wymienia dzieci pośród Bożych błogosławieństw. Mianem błogosławieństwa określa również dostatek finansowy. Ale jeszcze nigdy nie spotkałem małżeństwa, które podejmuje szczególne działania, aby ograniczyć Boże błogosławieństwo finansowe w swoim życiu, natomiast większość chce ograniczyć Jego błogosławieństwo polegające na posiadaniu dzieci. Jaką zatem wagę przykładamy do spraw wiecznych? Dzieci są wieczne, a majątek nie.

Przy okazji, jeśli wątpicie w to, że cała ludzka rasa mogłaby kolektywnie „pomylić się”, otwórzcie Psalm 12,9. Można tam przeczytać, że „to, co najmarniejsze, bierze górę wśród ludzi.” (wg Biblii Tysiąclecia, ang. tłumaczenie dosłownie: „to, co bezwartościowe jest wychwalane przez ludzką rasę”). Mamy skłonność, aby promować i dążyć do niewłaściwych rzeczy. Jest to produkt uboczny naszej grzesznej natury.

Na szczęście, Bóg ma więcej niż jedno pokolenie ludzi, przez których może naprawić ten błąd. On może wydać obfity owoc przez przyszłe pokolenia. Ale ziarno, że tak powiem, musi być zasiane teraz.

Jeśli chodzi o przyjmowanie nowych członków do ludzkości i potencjalnie do wiecznego Królestwa Bożego, my, chrześcijanie jako ogół, zawiedliśmy na całej linii.I dotyczy to wszystkich- świeckich i duchownych, liderów chrześcijańskich i zwykłych wiernych. Dla dobra naszej przyszłości- lepiej zacznijmy od razu naprawiać nasz błąd. Nawet jeśli jesteś spośród tych, dla których jest już za późno, zachęcaj swoje dzieci do naprawy tego błędu.

GREG WEBSTER

Lynville, Tennessee, USA http://blog.creativecountryliving.com/

Rodz.1,28 „I błogosławił im Bóg, i rzekł do nich Bóg: Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną”

Psalm 127,3-5 Oto dzieci są darem Pana, Podarunkiem jest owoc łona, Czym strzały w ręku wojownika, Tym synowie zrodzeni za młodu. Błogo mężowi, który napełnił nimi swój kołczan! Nie zawiedzie się, Gdy będzie się rozprawiał z nieprzyjaciółmi w bramie.

Psalm 128,3 ”Żona twoja będzie jak owocująca winnica w obrębie zagrody twojej, dzieci twoje jak sadzonki oliwne dokoła stołu twego.”

Rodz.9,1 i 7 „I pobłogosławił Bóg Noego i synów jego, i powiedział do nich: Rozradzajcie się i rozmnażajcie, i napełniajcie ziemię... Wy zaś rozradzajcie się i rozmnażajcie! Niech zaroi się od was ziemia i niech was będzie dużo na niej!”

Above Rubies Address

AboveRubies
Email Nancy

PO Box 681687
Franklin, TN 37068-1687

Phone : 931-729-9861
Office Hrs 9am - 5pm, M - F, CTZ