Gdzie jest moja służąca?

Gdzie jest moja służąca?

Jako mała dziewczynka miałam przekonanie, że gdy dorosnę, będę miała służącą. Był to mój własny pomysł. Z pewnością nie wyniosłam tego z domu. Pochodzę z rodu bardzo pracowitych ludzi. W mojej rodzinie lubiło się pracować, było tak od pokoleń. Mam żywe wspomnienie mojej matki zakasującej rękawy i mówiącej do mnie z wielkim zapałem: „Chodź, Perełko! Bierzmy się do roboty! Jeśli jakaś praca jest warta tego, żeby ją wykonać, jest warta tego, żeby ją wykonać dobrze!”. Ale mnie jakoś ominęła ta wrodzona cecha. Moja służąca nigdy się nie zjawiła i wejście w rolę gospodyni domowej nie było dla mnie łatwe.

W miarę upływu lat wymyślałam coraz to nowe usprawiedliwienia dla faktu, że w moim domu panuje nieporządek. Głównym było: „Mój dom jest zbyt mały. Na nic nie ma miejsca.” Ale ta wymówka nigdy nie była zbyt przekonująca. Każdy z kręgu naszej rodziny mógł mi przypomnieć, że moja starsza siostra ma siedmioro dzieci, mieszka w maleńkim dwupokojowym mieszkaniu, a jej dom jest zawsze czysty i posprzątany. Moja szybka odpowiedź na to brzmiała zawsze: „Ona odziedziczyła gen pracowitości i tak naprawdę lubi pracę w domu. Ja nienawidzę prac domowych”.

A oto inne moje wymówki:

“Gdyby tylko mój mąż pomagał mi w domu.”

„Moje małe dzieci wciąż bałaganią.”

„Nie mam zmywarki.”

„Nie mam miejsca w szafkach kuchennych.”

„Nie jestem osobą zorganizowaną.”

„Rutyna? Brr! Nienawidzę rutyny. Jestem wolnym duchem. Ze mną to się nigdy nie uda.”

Jeszcze zanim urodziłam swoje czwarte dziecko, zdałam sobie sprawę, że coś musi się zmienić. Chociaż nie lubiłam sprzątać, nie lubiłam również mieszkać w bałaganie. Spoglądałam wokół na chaos i nieporządek i czułam się bezradna. Tęskniłam za porządkiem w domu, ale wydawało mi się to nieosiągalne.

Czasami sprzątałam rano (w praktyce oznaczało to poukładanie rzeczy w sterty), a potem zabierałam gdzieś dzieci na całe popołudnie. To oznaczało, że mogę ze spokojem powrócić do domu, który nie wygląda jakby dopiero co przeszło przez niego tornado.

Jak wiele z was zapewne wie, wyjście z domu z gromadką dzieci nie jest wcale takie łatwe. Kilka lat temu uciekanie przestało już być możliwe. Musiałam zmierzyć się z dylematem. W jaki sposób można utrzymać porządek w domu, kiedy przebywa się w nim przez cały dzień?

Najpierw przytoczę zabawną historię wyjaśniającą dlaczego unikam zbyt częstego wychodzenia z domu z moimi dziećmi. Obecnie jestem w ciąży z piątym dzieckiem. W dziesiątym tygodniu ciąży zauważyłam, że mój roczny synek ma dziwnie wyglądające plamki na ciele. Ktoś mi powiedział, że to wygląda na ospę wietrzną. Widziałam, że miał trochę śladów po ukąszeniach owadów, ale ponieważ tworzyły się na nich dziwne strupy, zadzwoniłam do mojej położnej. Położna poradziła, aby zabrać chłopca do lekarza na diagnozę, ponieważ stwierdzenie, czy jestem odporna na ospę na podstawie badania krwi potrwałoby cały dzień.

Szybko zapisałam się na wizytę do lekarza (którego w ogóle rzadko widujemy) i zaczęłam wydawać dzieciom rozkazy, aby pakowały się do samochodu. Miotałam się jak szalona próbując założyć sandały dwójce najmłodszych, wycierając im twarze i starając się nadać im wygląd godny zaprezentowania społeczeństwu. Kiedy zamknęłam drzwi wejściowe zauważyłam mojego pięciolatka. Był bez butów, a jego stopy były całe umazane błotem. „Gdzie są twoje buty” – wrzasnęłam bardzo nieopiekuńczym tonem.

„Pod drzewem.” – odkrzyknął.

Przypuszczałam, że pójdzie i je przyniesie, ale po przyjeździe do lekarza okazało się, że moje przypuszczenie było błędne. Wyskoczył z samochodu ze swoimi brudnymi od błota nogami. Właśnie wtedy zauważyłam w jakim stanie jest mój trzylatek. Znalazł mazak gdzieś na tylnym siedzeniu i po cichu, lecz dokładnie wysmarował sobie na ciemnozielono każdy odkryty kawałek skóry. Zielona twarz. Zielone ręce. Zielone nogi. Uśmiechnął się do mnie wesoło mrużąc oczka.

“Och, nie!” jęknęłam. Czy lekarka pomyśli, że jestem niewydolną matką? Zapuściłam rękę do torby w poszukiwaniu mokrych chusteczek, ale uzmysłowiłam sobie, że ich zapomniałam. Wtedy moja córka powiedziała: „Mamo, Noble śmierdzi!”

Oczywiście, mój roczny synek narobił w pieluchę. Wyciągnęłam go z fotelika samochodowego i zobaczyłam, że to była biegunka. Zaczęło mu spływać po nogach aż na moje ubranie. Tym razem zaczęłam szperać w torbie w poszukiwaniu pieluchy myśląc, że mogę przecież zmoczyć papierowe ręczniki i użyć ich zamiast chusteczek. Niestety, zapomniałam również pieluch!

Upokorzona, zebrałam dzieci w gromadkę i weszliśmy do gabinetu lekarza. Nie miałam innego wyjścia jak tylko zapytać recepcjonistkę, czy nie mają pieluch i chusteczek, gdyż zapomniałam swoich. Usłyszałam siebie tłumaczącą, dlaczego jedno z moich dzieci jest zielone, a drugie ma bose, zabłocone stopy. Nie wyszło mi to najlepiej.

Potem było jeszcze gorzej. Kiedy na prośbę lekarki zdjęłam mojemu rocznemu synkowi koszulkę, ona zmarszczyła brwi i powiedziała: „Pani Barret, dziecko ma pod pachą wielkiego kleszcza.”

“Sprawdzam je wszystkie pod kątem kleszczy każdego wieczoru” – zapewniłam ją. „Mieszkamy wśródlasów, a on bawił się na dworze przez cały ranek.” Speszona, sięgnęłam pod jego ramię, aby wyciągnąć kleszcza – bardzo prosta czynność, którą wykonuję na co dzień.

„Nie, pani Barret!” – ofuknęła mnie lekarka. „Tak się tego nie robi.”

Zawołała pielęgniarkę, położyły mojego syna na stole, chwyciła parę bardzo długich szczypczyków i zabrała się za usuwanie kleszcza, tak jakby to była jakaś poważna operacja. Mój syn wrzeszczał przez cały ten czas.

Lekarka nie była w stanie mi powiedzieć, czy to ospa wietrzna, czy nie. Nie omieszkała mnie jednak zapytać, dlaczego nie zaszczepiłam dziecka. W tym momencie nie byłam już w stanie wymyślić żadnej inteligentnej odpowiedzi i tylko wymamrotałam coś o tym, że to zbyt niebezpieczne.

Potem okazało się, że miałam już odporność na ospę wietrzną i nie było się czym martwić.

Obecnie dużo bardziej wolę przebywać w domu. Przez większość czasu mój dom jest posprzątany i mogę cieszyć się uczuciem pokoju w jego ścianach. Dla tych z was, które są podobne do mnie, przedstawiam kilka wskazówek, jak utrzymać w domu porządek:

POZBĄDŹ SIĘ RUPIECI

Pierwszą rzeczą jaką musiałam zrobić to pozbyć się „rupieci”. Nazbierałam tyle śmieci w moim małym domu, że każda szuflada była przepełniona, na każdej płaskiej powierzchni była sterta, a szafki było trudno domknąć. W moim domu nie mogło być pięknie. Było za dużo przedmiotów. Większość z nich dostałam od życzliwych przyjaciół, którzy byli wystarczająco mądrzy, aby od czasu do czasu sortować rzeczy w swoim mieszkaniu. Kiedy śmieć trafiał do mojego domu, już tam zostawał.

Przeczytałam książkę Dona Asletta pod tytułem “Precz z rupieciami”. W książce była mowa o regule 80/20. Osiemdziesiąt procent przedmiotów w naszym domu to rzeczy, których nie używamy. Wszyscy moglibyśmy całkiem dobrze funkcjonować posiadając tylko dwadzieścia procent. Rozejrzałam się po moim domu i stwierdziłam, że to prawda. Nawet gdybym nagle zamieniła się w najbardziej pracowitą matkę na świecie to i tak nie dałabym rady nadążyć z tą masą rupieci. Stałam się więc bezlitosna i pozbyłam się ich.

Odśmiecanie mojego domu zajęło mi około 3 miesięcy. Z wielką przyjemnością wyrzucałam rzeczy do kosza na śmieci albo dla organizacji dobroczynnej. Poszły tam ubrania, których nigdy nie nosiliśmy oraz takie, które trzymało się „na wszelki wypadek”.

Pozbyliśmy się pudła z zabawkami! Moje dzieci wyrzucały z pudła wszystkie zabawki i wyciągały coś z dna tylko po to, żeby kilka minut się tym pobawić. Skorzystałam z pomysłu mojej starszej siostry Ewangeliny i kupiłam komodę z szufladami. Teraz każde dziecko ma swoja własną szufladę na zabawki. Jeśli znajdę coś leżącego na podłodze pytam: „Czy chciałbyś odłożyć to do szuflady, czy mam to wyrzucić do śmieci?” Wtedy one szybciutko to zabierają. Kilka razy powiedziały, żeby wyrzucić, bo już tego nie potrzebują.

Zabawki, takie jak Lego lub inne klocki, trzymam na wyższej półce. Dzieci muszą poprosić, kiedy chcą się nimi pobawić i wtedy rozkładamy na podłodze koc, aby później łatwiej było pozbierać drobne części. Moje dzieci stały się szczęśliwsze bawiąc się na dworze patykami i innymi wytworami natury oraz budując fortece.

Pozbyłam się czasopism, książek, których nie czytaliśmy, przyborów kuchennych, bibelotów, pościeli. Wszystkiego miałam za dużo. Poczułam się wspaniale, gdy to zniknęło!

RUTYNA PORANNA

Poranki nigdy nie były moją ulubioną porą. Wszystkie moje niemowlęta często budziły się w nocy, a pozostałe dzieci wcześnie rano wstawały. Ta kombinacja sprawiała, że rano byłam zrzędliwa i czułam się bardziej leniwa niż kiedykolwiek indziej. Jedyną rutyną, jaką udało mi się wprowadzić na przestrzeni lat było zwlekanie się z łóżka, aby zrobić dzieciom śniadanie. Ubrana w szlafrok, klapnięta ze zmęczenia siedziałam na tapczanie podczas gdy dom dookoła mnie zamieniał się w chaos.

Trudno było narzucić sobie rygor, ale byłam zdeterminowana. Teraz pierwszą rzeczą, jaką robię po wstaniu z łóżka jest jego pościelenie. Pościelone łóżko daje mi poczucie porządku oraz energię potrzebną do wykonania następnych zadań. Zbieram brudne ubrania zdjęte poprzedniego wieczoru i wrzucam do pralki, aby włączyć pranie. Dzieci jedzą razem ze mną śniadanie. Pilnuję, aby zaraz potem umyć naczynia.

WYRZUĆ SWÓJ SZLAFROK

Największą pomocą w dobrym rozpoczęciu dnia było dla mnie wyrzucenie szlafroka. Pomimo, że bardzo go lubiłam, szlafrok reprezentował lenistwo, które było we mnie, a którego chciałam się pozbyć. Teraz nie mam innego wyjścia jak tylko ubrać się rano od razu w normalne ubranie. Nie ma już wałęsania się w szlafroku do południa (tak, przyznaję, zdarzało mi się). Dla ciebie może to być ulubiona piżama albo mięciutka koszula nocna, która aż się prosi, żeby jej nie zdejmować. Zachęcałabym cię, abyś oddała ją do punktu zbiórki odzieży i mogła od razu rozpocząć dzień.

GORĄCE PUNKTY

Sporo z was słyszało pewnie o Fly Lady. Czytałam niektóre z jej pomysłów i podoba mi się pomysł z „gorącymi punktami”. Teraz każdego ranka sprawdzam gorące punkty. Są to miejsca, gdzie śmieci mają tendencję się gromadzić: blaty kuchenne, ławy, wierzchy lodówek i stoliki. Zauważyłam, że warto postawić w tych miejscach coś pięknego – wtedy mniejsze jest prawdopodobieństwo, że zaczniesz odkładać tam rupiecie.

GRUNTOWNE SPRZĄTANIE

Wydzieliłam jeden dzień w tygodniu na gruntowne porządki, takie jak zmywanie podłóg, wycieranie kurzy, sprzątanie łazienek. Ja i moja najstarsza córka włączamy jakąś muzykę chrześcijańską i pracujemy ciężko jedną do dwóch godzin. Potem możemy o tym zapomnieć na cały tydzień.

RUTYNA WIECZORNA

Zmuszenie się do wstawania i rozpoczynania dnia rano okazało się korzystne. Odkryłam, że czuję się bardziej zmęczona siedząc na kanapie niż kiedy wstanę i zacznę coś robić. Inną ważną decyzją, którą podjęłam było sprzątanie naczyń natychmiast po kolacji. Przez wiele lat przeciągałam te wieczorne obowiązki, jakby mając nadzieję, że mój mąż zmieni się w jednego z tych świętych mężczyzn, którzy radośnie krzątają się po kuchni aż wszystko zaczyna błyszczeć. Cóż, musiałam zmierzyć się z rzeczywistością - to się nie miało wydarzyć. (Mój mąż ma wiele innych cech, które u niego podziwiam). Kiedy dzieci podrosną przejmą te obowiązki, ale na razie spoczywa to na mnie.

Tak naprawdę to nigdy nie chciało mi się sprzątać kuchni po kolacji, zdałam sobie jednak sprawę, że dużo gorsze jest zmierzenie się z zaschniętymi naczyniami następnego ranka. Wieczorami czuję się mocno zmęczona, zwłaszcza, gdy jestem w ciąży, zadaję więc sobie takie pytania: Czy wolę mieć godzinę fałszywego relaksu, życząc sobie, aby naczynia były umyte, lecz wiedząc, że muszę wstać i je pozmywać? Czy wolę raczej mieć pół godziny błogiego odpoczynku z wyciągniętymi do góry nogami wiedząc, że dom jest posprzątany i mój umysł może odpoczywać razem z moim ciałem?

Dzięki rutynie wieczornej następnego ranka mieszkanie nie wymaga dużego zachodu. Zwykle do godziny 8.30 rano dom jest posprzątany a my gotowi na przygody dnia. Ponieważ wyrzuciłam tak wiele rzeczy i wciąż wyrzucam, nie ma już więcej tak dużo do układania. Oczywiście, dzieci muszą ogarnąć swoje pokoje, trzeba zetrzeć co się rozlało, wytrzeć blaty i pozamiatać podłogi, ale to nie wydaje się już tak obezwładniające. Zdarzyło się nawet, że ktoś mnie zapytał: „Jak ty to robisz, że twój dom jest taki czysty i zorganizowany?” Z trudem mogłam uwierzyć, że ten ktoś mówi to do mnie!

Jednak, jeśli zdarzyłoby ci się znaleźć w moim domu, proszę, nie oczekuj doskonałości. Przeszłam co prawda długą drogę, ale wciąż nie prosiłabym cię, abyś jadła z mojej podłogi. Ciągle jeszcze się uczę, lecz wiem, że uporządkowany dom jest osiągalny dla każdego - nawet dla tych z nas, które należą do obozu niezorganizowanych.

PEARL BARRETT

Primm Springs, Tennessee, USA

Charlie i Pearl zostali pobłogosławieni czwórką dzieci: Meadow (9), Bowen (5), Rocklyn (4), Noble (2) i oczekują swojego piątego dziecka w październiku 2004.